To nie koniec.

Trochę nie wiem, jak zacząć.

 

W moim mieście codziennie jeżdżą karetki, podejrzewam, że ich opony rozbryzgują kałuże na mokrym asfalcie, może obryzgują pieszych, którzy w odróżnieniu od innych pieszych przechodzą na pasach i po nich nie przyjeżdża karetka, tylko autobus na przykład.
Niebo jest szarym granatem ostatnio, pożera błękit powoli i metodycznie, do ostatniej kości. Wisi niepokojąco nisko, czasem boję się, że obudzę się z tym ciężkim niebem na sobie.

 

Lato zawsze pachnie krwią. Zapach żelaza krąży w powietrzu i wdycham go razem z zapachem ciagnącego się asfaltu.

 

‘Tato, patrz, jeżdżę bez jednej ręki!!’ – krzyczę do mojego Ojca, zadowolona, jadę na zielonym rowerze po parku, nieśmiało odrywam od kierownicy drugą rękę, krzyczę, ‘Tato, jeżdzę bez dwóch rąk!!” po czym epicko wypierdalam się na chodnik. Tym razem nie pyskiem.

Już nigdy nie nauczyłam się jeździć bez trzymanki, a na łokciu mam bliznę.

 

Koty, trochę nie wiem, jak to powiedzieć, ale zaczynam dłuższą przygodę z pisaniem, blog na razie musi poleżeć odłogiem, należy mu się – tak długo był na każde moje zawołanie, pocieszał, przytulał, czasem po mnie krzyczał. Kocham tą stronę, bo zrobił ją dla mnie mój brat, kocham ją dlatego, że przyprowadziła do mnie kogoś, kto maluje mi dni kolorami, których nigdy nie znałam.

Kocham ją dlatego, że odnajduje w niej kawałki siebie, co nie pozwoli mi nigdy zapomnieć, jaka byłam. Jaka jestem teraz. Jest moją historią, zamkniętą w moich słowach.

 

Znalazłam w końcu temat, który jest mną, na którym sie znam , który mnie boli, a wszyscy wiemy, że najlepiej maluje się obrazy bólem.

 

Uroczyście obiecuję, że tym razem tego nie popierdolę, nie zawalę i nie machnę ręką.

Będę tu czasem, bądźcie też, co?

 

To nie koniec. To dopiero początek wszystkiego.

 

zdjęcie: via

Dodaj komentarz