Nocne szaleństwo i umieranie.

Koty, wiem, tak jakoś zleciało, że nagle jest, kurwa, sobota, a mnie tu nie było stanowczo za długo, ale nie mam za wiele na swoje usprawiedliwienie, może to tylko, że zaczynam logować się do życia, czy jak to teraz się nazywa w tej nomenklaturze internetów.
W każdyn razie, trzymajcie za mnie palce duże u nóg, a ja tymczasem rzucam na ruszt garść myśli, może pomyślimy razem?

 

Jest jesień, niezaprzeczalnie. Wieje zimnem i czuć w powietrzu gęsią skórkę pod letnimi jeszcze sukienkami, założonymi niefrasobliwie w południe.
A południe jest już tylko wspomnieniem, rozpiętym na koronach drzew, spomiędzy których prześwituje noc, czarna jak smoła, pozbawiona delikatności letnich zmierzchów, pachnąca płaszczami, szalami i swetrami, zakładanymi pod spód.

 

Miasto nie zwraca na to uwagi, bo wie, że dzisiaj jest sobota, ta nowa, lepsza niedziela, kiedy zastępy niewiernych zakładają najlepsze ciuchy i wybywają w tą noc, niosąc przed sobą gromnice żarzących się petów.

Miasto ich błogosławi i udaje że nie widzi coraz bardziej koślawych kroków, coraz głośniejszych przekleństw, coraz bardziej nieskładnych wypowiedzi na tematy nieważne.
Miasto ośmiela się twierdzić, że wszystko jest tak samo jak zawsze.

 

Mijam kohortę dziewczątek, których znakiem rozpoznawczym są krótkie (a nawet bardzo) rozkloszowane kiecki w kolorach pudrowych cukierków, na to obowiązkowo czarne skóry i podkłady o ton jaśniejsze, bądź ciemniejsze od faktycznego koloru cery. Na przedzie idzie panna młoda z białym welonem na głowie, pewnie panieński, mam ochotę ją spytać, kiedy ostatnio przegadała ze swoim lubym całą noc, albo czy dałaby się z nim zamknąć na 3 doby bez możliwości wejścia na fejsa.
Słyszę ich śmiech za plecami, nie zdążyłam.

 

Czekam na zielone, przystaje po mojej prawicy grupka studentów, jak wnioskuję z zasłyszanej rozmowy. Obstawiam, że to 2 rok, nie mają na twarzach strachu maturzystów, którzy tylko udają, że są fajni i czują się bezpiecznie, a tak naprawdę na dźwięk słowa “sesja” lecą galopem do kuchni parzyć melisę, ani też nie mają szarych twarzy studentów 3 roku, którzy z kolei walą pięćdziesiątkę przy każdej wzmiance o licencjacie.

Chciałabym powiedzieć, że zazdroszczę im do szpiku kości, ale nie mogę, to zbyt intymne.

 

Środkiem ulicy idzie żul, płci niewiadomej, kiedy odstawia od twarzy puszkę, wiem już, że kiedyś był kobietą, może piękną, może średnią, może lubiła dostawać kwiaty, na przykład herbaciane róże? Teraz jedyne bukiety to wiązki chmielowe, albo winorośla zamknięte we flaszce za 7 zł sztuka.

 

Ocieram się delikatnie o miasto, nie daję się wciągnąć, chociaż kusi mnie przez moment to wtopienie się w tłum sztucznie roześmianych twarzy, które nie myślą o niczym, mają gładkie rysy, ciepłe, chętne ciała, rozlużnione mięśnie i zamglony lekko wzrok.
Ochota przechodzi szybciej niż się pojawiła.

A Ty, w co uciekasz, w tą jesienną noc, kiedy powoli słychać opadanie liści?

 

zdjęcie: via Pinterest

Dodaj komentarz