moda.

Myśli moje płyną nieskrępowanie przez meandry Fejsbuka, oglądam śmieszne rysunki i prośby o dotację moich pieniędzy w imię czegoś tam, i nagle widzę nagłówek artykułu o modzie na maturę.

 

Jezusie nazareński.
Modzie na maturę, która jest bardzo odkrywcza i wcale nie zakłada posiadania jakiejś wiedzy, tylko białej góry i granatowego dołu, ewentualnie czarnego, w ogóle ciemne barwy spoko, nie zapomnij też o tym, żeby kupić sobie jakąś oszczędną biżuterię, bo… nie wiem po co, bo nie doczytuję, siadam w fotelu głębiej i myślę sobie, jak to było z moją kreacją na maturę.
Tą z polskiego, bo była pierwsza.

 

Miałam na sobie czarną kieckę z wysokim stanem i trzema guzikami w pasie, białą koszulę i chyba jakiś sweter? Buty jeszcze ze studniówki, lakierowane, czarne szpilki, 10 cm bo nie ma się co bawić w kompromisy, jak się ma 18 lat.
Włosy miałam długie, koloru złota, wiły się w lokach do połowy pleców, czasem za nimi tęsknię.
Był przepiękny dzień, 4 maj, ciepło i słonecznie, czekałam na moje koleżanki na przystanku autobusowym, jednej z nich podczas wysiadania z busa trzasnęła kiecka na tyłku, znaczy rozerwała się i to rozdarcie sięgało tyłka, ale nie było go widać.
Kiedy szła oddać arkusz egzaminacyjny do stolika, to sobie nim zakrywała to rozdarcie.

 

To był bardzo zabawny dzień, bo myślałam, że jestem dorosła, nie mogłam się doczekać tego, że wakacje będą takie długie.

Żadna z nas nie czytala artykułów o kreacjach.
Czułyśmy wolność i stres, strach i radość, nie było miejsca na myślenie o kieckach.

zdjęcie: via TheClassyIssue

Dodaj komentarz