Miłość do rzeczy martwych.

Koteczki, jak co roku, zaczął się lipiec (a tak naprawdę przelaciało już pół, HOW’S THAT?!), a wraz z lipcem wcale nie witamy wiśni i czereśni, czy innych warzyw, ale WYPRZEDAŻE.

 

To ten cudowny czas, który za niedługo wyprze z naszych kalendarzy i wspomnień rodzinne święta Bożego Narodzenia, urodziny i imieniny, bo oto mamy jedyną okazję, żeby za szmaty płacić do 70% mniej niż normalnie (gdzie nominalnie są warte mniej niż to 30%), więc jakby warto wyładować sobie podręczną torebkę jedzeniem i piciem, żeby niestrudzenie nakurwiać przez cały miesiąc, w poszukiwaniu ciuchowej Arki Przymierza.

 

Nie mam dla Was żadnych rad, ani zgryźliwych komentarzy (oprócz tych powyżej), a jedynie garść wspomnień, zapnijcie pasy i zróbmy zwrot w tył, na pewno jakieś szmaty nabrały dla Was przez lata wartości sentymentalnej.

 

Legginsy

 

Każda z nas je miała, tyle że miałyśmy do kompletu 6 lat, a nie tak jak teraz, ilekolwiek. Ja miałam grantowe, w 101 dlamatyńczyków i różowe, z takimi samymi pieskami plus dyskretnym printem w neonowe kwiaty. Nie chciałam ich ściągać nigdy, a kiedy z Doliny Prania wróciła koszulka w dalmatyńczyki, to moim podjarem można było palić ceglane kościoły.

 

Sukienka

 

Była zielona, kompletnie nie pamiętam, jak wyglądała, ale ja miałam lat mniej niż 5 i ta kreacja, wypatrzona w jakiejś witrynie, nie dawała mi spać po nocach. Coś mi się kojarzy, że miała falbanki i czarne groszki. Kupiła mi ją Babcia, myślę, że był to dobry pomysł, bo przedłużanie mojej agonii chęci posiadania, mogłoby spowodować chorobę psychiczną.

 

Koszulka

 

Była stara i sprana, ponieważ chodził w niej przede mną mój Brat. Miała przepiekny kolor wyblakłej czerni, drobne dziurki przy kołnierzyku i była absolutnie najukochańszą częścią mojej garderoby w czasach, gdy romansowałam z punkiem.
Kiedy materiał zaczął się rozłazić, co było nieuniknione, dorobiłam kilka innych dziur, strzępy pospinałam agrafkami (wtedy mój ulubiony gadżet) i nosiłam dumnie, do momentu, gdy pierwszy i ostatni raz zaczepili mnie jacyś ludzie w glanach z białymi sznurówkami, bo po tym fakcie nosiłam jeszcze bardziej dumnie.

 

Rajstopy ze szwem

 

Nie mam pojęcia skąd u mnie te wariacje na tematy klasyczne, bo po agrafkach przyszedł czas na burleskowe klimaty, które to zaczęły się na rajstopach, a skończyły na gorsetach (ja, lat 14).

Było je zajebiście trudno dostać, ale w końcu upolowałyśmy je z Mamą w pasmanterii, z końcem którychś wakacji.
Nie było mi dane ich ubrać, bo oczko mi poszło przy pierwszym bliskim kontakcie z moim paznokciem.

 

Buty

 

Były piękne i kupiłam je za pierwszą prawdziwą wypłatę. Zaczęłam wtedy kilkuletni związek z wyrobami ze skóry, były to więc skórzane kozaki w kolorze mlecznej czekolady, delikatne w dotyku, na niewysokim obcasie, który wyglądał jak z drewna. Służyły mi wiernie w czasie wycieczek na studia, wycieczek na klepie, czy po prostu, w życiu codziennym.
Moje serce pękło, kiedy wierzch odkleił się od podeszwy na amen i musiałam je wyrzucić.

 

Na koniec: ciuchy po domu. Kocham je wszystkie bez wyjątku, poplamione, podziurawione i za duże. Nie wierzę, że Ty nie.

 

zdjęcie: via Pinterest <3

Dodaj komentarz