Laćki.

Miało być o morzu, ale będzie krótko o laćkach.

 

Papucie kojarzą mi się z dzieciństwem, bo dostawałam je na urodziny do lat 10.
Miałam więc granatowe z wyhaftowaną kotwicą, były też w paski, a nawet fioletowe z guzikami w kształcie kredek, wszystkie ukochane i wygodne.
Papucie kojarzą mi się z bezpieczeństwem i ciepłem.

 

Tęsknię za nimi, szczególnie dziś.

 

Wróciłam dzisiaj do domu o 11 rano, czego nie planowałam.

Postanowiłam się umyć, bo brud weekendu zaczaił się w moich włosach i między palcami u stóp, a poza tym, szum wody z prysznica mnie uspokaja.

Nie wiem jak Wy, ale ja lubię jak woda jest gorąca, a tego ranka nie była, więc musiałam opuścić prysznicowy azyl i udać się do kuchni, żeby podkręcić piec.

 

Chciałam to zrobić szybko, bo wiadomo – zimno tak w samym ręczniku latać po mieszkaniu z mokrą głową.

 

Przemknęłam więc, niczym sarna, do kuchni, jednak do gracji sarny mi trochę zabrakło, poślizgnęłam się przy pralce i wylądowałam na lewym boku z hukiem.

 

Mam guza nad skronią i spuchnięte kolano z siniakiem wielkości Zgierza.

Mam więc 24 lata i po napaści przez podłogę pierwszy raz w życiu mam guza, a wyrażenie upaść na głowę jest mi już szczególnie bliskie.
Nie muszę nawet wychodzić z domu, żeby zrobić sobie krzywdę.

 

A wszystko byłoby inaczej, gdybym miała na nogach laćki.

 

zdjęcie: via Pinterest

Dodaj komentarz