Internetowe randez-vous

Wyobraź sobie siebie, kiedy miałeś 5-6 lat.

 

Ciemne, bądź jasne proste włoski, albo poskręcane loki, lub niesforne kosmyki. Bluza z Myszką Miki, dziurawe spodnie na kolanach i plastikowe sandałki.
W buzi masz lizaka, a w głowie słowa rodziców: “nie rozmawiaj z nieznajomymi”.

 

Mija kilka lat, pamiętasz?
Masz niecałe 18 lat, wiec jeszcze nie jesteś dorosły, przygotowujesz się na imprezę, na wyjście na wódkę, na plenerowe piwko, ubierasz się, malujesz, jeśli los był tak łaskawy i uczynił Cię kobietą, zakładasz buty i bang! Mama mówi “uważaj na siebie”, co w domyśle znaczy: “niech Ci się film nie urwie, tak, żebyś wiedział, gdzie mieszkasz i żeby Cię czasem nikt niecnie nie wykorzystał”.

 

No to ofiary internetowych pojebów, o których na moment zrobiło się głośno, chyba o tym nie pamiętały.

 

Przeczytałam historię blogerki, która poznała na necie, zdaje się, że Jan mu na imię było, cudownego mężczyznę, który tak się nieszczęśliwie złożyło, miał raka i nie mogli się zobaczyć. Ale nie wadziło to niczemu, są sms-y, maile, messenger na fb, rozmowy telefoniczne, przecież można.
Można tak być z kimś, co z tego, że w realu nie dotknęli się nawzajem (o seksie nie wspomnę).

 

Ale zaczęło się psuć. Musiała pousuwać znajomych, nie odpowiadać na inne, internetowe zaczepki, najlepiej siedzieć w domu i myśleć o nim.

 

A na koniec się okazało, że, na szczęście, Jan wcale nie ma raka, ale nie ma też penisa, bo nie jest mężczyzną, tylko kobietą, która podawała się za jego siostrę (wtf…).

 

Blogowe dziewczę skończyło na psychotropach.
No kurwa.

 

Nie wiem, jak bardzo trzeba być samotnym i jakie to musi być straszne, żeby rzucić się na zainteresowanie cudze w formie internetowego śmiecia i ochłapu. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, żeby być w związku z kimś, z kim nigdy nie napiłeś się piwa, albo, co gorsza, nie poszedłeś do łóżka.

 

Ja wiem, jest trudno.
Trudno jest kogoś poznać, bo takie są czasy, że większość gorących towarów w wydaniu obojga płci, jest już zabukowana, bo ktoś do nich pierwszy napisał na fb, a tak się składa, że rezerwacja to dość niemożliwa sprawa w tym wypadku. Depresja się szerzy, ludzie już spektakularnie nie strzelają sobie w łeb, tylko umierają codziennie w samotności, w czterech ścianach, chodzą co dzień do pracy, zasypiają i gryzą rękawy starych swetrów, które noszą po domu.
 
Ale KURWA.
Weź się w garść.

Ja, jako towar ekskluzywny, wymagam takich ludzi wokół siebie.

 

Osobiście, zdarzyło mi się poznać kilka osób przez neta. Niektóre napisały do mnie same, do niektórych napisałam ja. Akurat mam szczęście i zazwyczaj trafiam na przemiłe osoby, które myślą, są do rzeczy i na szczęście, nie zakochują się we mnie. Niektórzy są nawet przystojni, dzięki bogu. Minus jest taki, że te znajomości nie są w stanie zbyt długo przetrwać, ale kto by z tego powodu szaty rozrywał.

 

Ale kretyni też mi do kiesy wpadają.

 

Dostałam kiedyś wiadomość, że cześć, jak się masz, znalazłem Cię gdzieś tam, mamy wspólną znajomą. Ano mamy, no to dodać mogę jako znajomego, co mi tam. Ale jesteś ładna, no nie mogę, świetny ten blog, spotkajmy się.
No kurczę, łasa to ja jestem na komplementy, więc rozmowa się kręciła, ale bez szaleństw. W gratisie dostałam nr telefonu i zapewnienie, że tak, przyjedzie, koniecznie, bo chciałby mnie poznać.
No ba, kto by nie chciał. Ale ja niekoniecznie też chcę poznawać.
Wymigałam się od spotkania twarzą w twarz i sam na sam, ale spotkaliśmy się na imprezie w Mieście Królów, z tym że lawirowałam między tyloma ludźmi, że kolega został pominięty i zamieniłam z nim ze dwa słowa, ale nieopatrznie dałam swój nr telefonu.

 

Dowiedziałam się potem, że startuje tak co drugiej laski i nie daje im spokoju.
Też do mnie dzwonił. Nie odbierałam. I pisał. I się pytał, czy się obraziłam na niego. Nie odpowiadałam.

 

Kurwa, jak się mogłam obrazić, skoro go nie znam?
Nie chciało mi się gadać, nie gadam z desperatami, koniec, kropka.

 

Wiecie, jestem podobna do bohaterki tej powyższej historii.
Sama, piszę bloga. Ładna, z nastrojami depresyjnymi nawet. Nikt mi się jeszcze nie oświadczył, zdarza się nawet, że spędzam wieczory w domu i knurzę pod kołdrą.
 
Ale jednym się różnię: doskonale wiem, co mam w głowie i wiem, ile to jest warte.


zdjęcie: via Pinterest 

Dodaj komentarz