Dziękuję.

Ta notka miała wyjść wczoraj, ale robiłam falafel i pocieszałam Kotałkę, że zostaje sama na noc.
Więc nic nie zmieniam. Przenieśmy się do dnia wczorajszego.
Do roku 2015.

 

Z okazji tego, że nauczyłam się wczoraj włączać telewizor, dzisiaj, w glorii mocy sprawczej – noteczka.

 

Dziękczynna, bo w końcu ostatni dzień roku, też tak zawsze masz, że mówisz, ‘oby tylko następny był lepszy’?
Ten mój nie był chyba taki zły.
Był całkiem niezły, jak tak patrzę na notunie sprzed roku. Dziewczyna z poliestru wywaliła do kosza wszystkie ciuchy rodem z wesela u Cyganów, ogarnęła kilka spraw, a trochę też schowała do pawlacza, gdzie czekają na lepsze czasy.

 

5 nowych tatuaży.
2 nowe kolczyki.
1 nowo-stare Auticzko.

Przestałam brać na klepie telefon do ręki, co jest naprawdę dużym plusem i myślę, że sporo ludzi mogłoby mi w tej chwili podziękować równie mocno jak ja sobie, że nie są już świadkami degrengolady mojego umysłu, zmąconego wódką. Wódką i browarem. Winem, wódką i browarem.

Głaszczę tego swojego człowieka w środku, przestałam tak na niego krzyczeć i myślę, że tutaj za to wielkie podziękowania dla kilku osób, które po raz kolejny, lub pierwszy raz ulepszyły swoją obecnością mój rok.
Kolejność totalnie przypadkowa.

 

Mati, dzięki za to, że kolejny rok kończymy razem jako rodzeństwo. Bez Ciebie bym zdziczała kompletnie, albo zaczęła oglądać telewizję, co jest złem ostatecznym. Dzięki za to, że jesteś bardziej rozsądny niż ja i pomagasz mi trzymać w ryzach bałagan, który mam w głowie.
Tęsknię za naszymi spacerami po Parku Chorzowskim, wiesz jak.
Dzięki za świadomość. I za to, że zostawiłeś formę silikonową do tarty w domu.

 

Kasiu, dzięki, że jesteś gotowa rzucić wszystko w pizdu i jechać ze mną nad morze w środku marca na 3 dni. Za bycie częścią mojego życia tak mocno, jak ja jestem Twoją, mam nadzieję.
Za to, że nigdy mnie nie oceniasz i wiesz, że we mnie, wciąż jeszcze kierowniku każdej imprezy, kryje się kilka większych myśli, których nie lubię pokazywać na co dzień.

Za to, że tak samo jak ja, gubisz wszystko – tak dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam czasem głowę w dupie (chociaż u mnie to przez 90% czasu tak jest).

 

Jurek, dzięki, że mogę na Ciebie liczyć zawsze i oprócz Mojego Brata jesteś jedynym prawdziwym facetem, jakiego znam, który wie, że lalki nie znają się na samochodach, a w domu potrafią tylko sprzątać, bo ja jestem taka.
Dzięki za nasze wystawne picie wódki z plastiku z lodem z zamrażarki i za to, że pozwalasz mi bezkarnie zasypiać w środku imprezy.

 

Asiu, mimo że ludzie i tak nam wypominają, że znamy się tylko dwa tygodnie, a nie dłużej, więc who cares i jeszcze raz: dziękuję za wszystkie nasze rozmowy o wysokiej sztuce i niskiej kondycji człowieka, za wspólne palenie peta rano i tony frytków, za spacery na bosaka w środku nocy, bo przecież lepiej chodzi się bez butów.
Dziękuję Ci za Twoje mistrzowskie prace, które sprawiają, że świat jest trochę lepszy. It means world to me.

 

Magda, dzięki za ratowanie mi dupska w podbramkowych sytuacjach, za farbowanie mi włosów przez 8 godzin i podwożenie mnie w miejsca, w których czasem wydarzają się głupie rzeczy.
Za bicie mnie mentalnym laciem po pysku i za każdą kawunię, która pita w Twojej kuchni oznacza 100% spokoju.

 

Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że za rzadko mówimy innym, że ich kochamy.
Za rzadko mówimy o tym, jak wiele dla nas znaczą, i jak źle byłoby bez nich. Że są dla nas domem i oddechem, bo znają nas trochę lepiej niż reszta świata.

 

Od razu też dziękuję wszystkim palantom i debilom, którzy kradli mój czas w zeszłym roku – trenuję na Was swoją anielską cierpliwość i udawadniam sobie, że jestem chyba nienajgorszym sortem człowieka, bo mi zależy.
Tak, Moi Mili, I give a shit. I mimo że to boli, to mam nadzieję, że się nie zmieni nigdy.

zdjęcie: via Pinterest

Dodaj komentarz