True man.

 Tak sobie spędzam kilka wieczorów z psami (oczywiście, moja zabawa kończy się tak szybko, jak senność mnie ogarnia, czyli natychmiast po przyłożeniu tyłka do prześcieradła, a głowy do poduszki).
Rzecz jasna, o sensacyjne psy mi chodzi. Pasikowskiego.
I znowu mię nostalgia ogarnia, bo się przenoszę mentalnie do czasów liceum, kiedy to pierwszy raz zakochałam się w prawdziwym mężczyźnie. To jest, w Lindzie.
W facecie, który przychodzi w środku nocy i się nie bawi w jakieś subtelne pierdoliady, tylko przechodzi do rzeczy bez pytania.
(pamiętam do dziś moją przyjaciółkę, która przy tej scenie mówi: ‚no właśnie, kurwa. tak to się robi, a nie jak nam pokazują. Tak właśnie seks wygląda…)
Gdy ktoś go wyprowadzi z równowagi, weźmie gnata maszynowego (którego, naturalnie, załatwi nielegalnie) i odstrzeli wszystkim łby.
A moment przed akcją będzie żuł gumę.
A wszystko w imię zasad.
Skurwysynu.
To przez niego zawsze wybierałam w końcu camele, jeśli paliłam grube papierosy, bo przecież, franz pali camele.
To przez niego w wieku 16 lat piraciłam dorobek Kieślowskiego (bo ‚Przypadek’), i gnałam do domu, bo puszczali ‚Kobietę samotną’ Agnieszki Holland.
I chciałam, żeby mnie wychędożył, z rękami jeszcze upapranymi krwią.
Cieszę się, że moi idole byli dorośli, z testosteronem wypływającym z ekranu wprost na moje dziewicze oczy i ciało.
Mogłąbym lekko zagrać Sarę.
he he …
zdjęcie: via Pinterest

Dodaj komentarz