To moje, zostaw.

Niecały miesiąc temu robiłam sobie tatuaż i jak zawsze goiły się na mnie szybko i bez problemu, to nie tym razem – ból, zapalenie, mega grube strupy, sącząca się krew i ropa, to wszystko stało się udziałem mojego uda przez dobre 2 tygodnie.

Ani to ładne, ani pyszne.
Ola, może zastopuj. Może za dużo. Po co Ci to, masz już dość – to wszystko słyszałam dookoła, od osób, które mnie kochają i które się o mnie troszczą i którym ślę teraz moc całusków z tego miejsca.

Zaczęłam o tym myśleć, po co to robię i czemu wiem, że będę to robić dalej, bo mam wrażenie, że te powody ulegają zmianie, tak jak ulega zmianie moja ochota na słodkie śniadania, których aktualnie nie cierpię. Albo fakt, że kiedyś lubiłam piosenki zespołu o wdzięcznej nazwie sedes, do których jednakowoż już nie wracam – całkiem inaczej niż do Backstreet Boys.

Ciało.
Całe w miarę świadome życie, które liczę od mniej więcej 12 roku życia, nie należy do mnie. Porównuję je do wszystkiego, nawet do ulicznych słupów, które są wysokie i proste, całkiem nie jak ja. Przechodzę przez okres dojrzewania, więc z chudej tyczki staję się tyczką o mniej kłującym w oczy obwodzie, ale w lustrach zaczynam sama dla siebie przypominać balon.

Do dzisiaj nie wiem, czemu automatycznie większość dziewcząt przechodzi na tryb “chude jest piękne” – ja dorastałam w latach dziesiątych XXI wieku i nie miałam internetu, gazety nie za bardzo kupowałam. Oglądałam  teledyski na MTV, ale poważnie? To przez to większość moich rówieśniczek wsiadła kiedyś do rollercoastera z panią anoreksją, żeby sobie
pojeździć? Czasem dosiadała się pani bulimia, ale na tylnym siedzeniu zawsze królowała pani mam niską samoocenę. Może to też być pani mam totalną kontrolę nad swoim życiem, głową, talerzem. I tylko talerz poddaje się zawsze.

Tatuaż chciałam mieć zawsze, bo to jest extra – pisownia słowa extra oddaje duszę 14-latki, jaką wtedy byłam. Chciałam kod kreskowy ze swoim nr PESEL, co miało być manifestacją mnie jako nieodłącznej części systemu
(do dziś nie wiem, skąd takie przemyślenie w takim wieku).

Zawszemówiłam, że moje tatuaże nie mają ukrytego znaczenia, że są po prostu ładne. Dalej to podtrzymuję, jednak ogólnie, fakt tatuowania, ma ogromne znaczenie (chyba, że jesteś tępym słoikiem).

Marynarze tatuowali sobie na plecach postać Chrystusa, żeby przy biczowaniu za niesubordynację, biczownikowi nie było łyso. Tatuowali się na pamiątkę danych wypraw, lub portów (coś a la “w Łodzi som fajne kurwy”), ale też po to, żeby można ich było zidentyfikować, kiedy już zginą.

Ja zrobiłam sobie jako pierwszą różę wiatrów (plus dmuchawiec na ramieniu -oba to hity internetów) i miałam wtedy 21 lat, byłam w trakcie kolejnej diety, kończenia studiów i głosowałam na PO w tamtym czasie (sic!).
Podobały się moim rodzicom, były dziewczęce i ładne.

Ciało zaczęło powoli podchodzić pod moją rękę, już nie karzącą, zaczęło stawać się moje, najmojsze.

Każdy z nich jest pamięcią momentu, przy niektórych byłam szczęśliwa, przy niektórych nie. Poznałam tabun przecudownych osób, których dzieła chcę mieć przy sobie cały czas, nawet kiedy wyblakną, a ja przestanę pić wódkę z lodem, bo pora na bardziej wysublimowane drinki (oboje wiemy, że ta pora nie nadejdzie nigdy).

Są symbolem ciała, które nie musi za wszelką cenę być jakieś (a jakieś znaczy inne).

Teraz tatuuję sobie czaszki i krwawe serca, bo mogę i wcale nie mam dziewczęcej duszyczki.
zdjęcie: via Pinterest

Dodaj komentarz