Spotkanie z p. Żulczykiem.

Moi Mili, odszczekałam ostatnio publicznie moje animozje co do pana Żulczyka, bo Ślepnąc od świateł okazała się być pozycją, która wciągnęła mnie w sposób okrutny (na dobrą sprawę byłabym w stanie ją przeczytać w 2 dni, ale dawkuję, bo dawno nie miałam tak, że było mi żal każdej przeczytanej strony, gdyż zbliża mnie do konca).

 

I jak wiecie, ja mieszkam niedaleko Katowic, gdzie miało się odbyć spotkanie z autorem, na które napaliłam się również, okrutnie.

 

Spotkanie było wczoraj. Zapraszam na relację, jak zwykle w moim stylu.

 

1. Rano Skodzinka jest chora. Nie odpala i okazuje się, że akumulator jest do wymiany (dla wszystkich szyderców: akumulator był stary i i tak trzeba go było wymienić).
Tata przyjeżdża po mnie z kolegą, odpalają mi auto. Jedziemy pod dom, zostawiamy auto, Tato wyciąga Auteczku wątrobę, zostaję bez auta i z dniem wolnym.

 

2. Tata o 15:45 wymienia mi akumulator. Ja w tym czasie godzę się ze swoją nieobecnością na spotkaniu, ale na wszelki wypadek, oglądam drogę w necie z Mamą, bez przekonania.
Bo nie mam GPS-a, bo wykorzystałam giga internetu w miesiąc, nie wiem, jak to się stało.

 

Adres sprawdziłam tylko raz, na fejsie, nie wgłębiałam się dalej, bo po co sprawdzać, przecież na pewno jest tam, gdzie przeczytałam tydzień temu.

 

3. O 16:00 pakuję się do Auteczka, bo w przypływie weny dochodzę do wniosku, że na pewno trafię i zdążę.

 

4. Jadę. Jest super. Świeci słońce, w schowku znajduję rodzynki.

 

5. Dojeżdżam do Kato. Okejo, jadę przez całe Załęże, na czuja, kompletnie nie wiem, gdzie jest ulica Wiśniowa, w którą mam skręcić. Kurwy cisną mi się na usta, bo zaczynam się denerwować. Dojeżdżam na osiedle Witosa, zawracam, bo to na pewno nie tu (nie ma logicznego wyjaśnienia mojego przeświadczenia).

 

6. Dzwonię do Mamy. Po krótkiej wymianie zdań okazuje się, że Witosa było strzałem w dziesiątkę. Zawracam jedną ręką, moje auto waży 10 ton.

 

7. Dojedżam na ulicę Kossutha, czyli zwycięstwo.

 

8. Pan cieć mówi mi, że to nie tutaj.

 

9. Udaję, że mnie to nie obeszło. Pan tłumaczy mi drogę, to niedaleko, dwa rondka. Wsiadam, jadę.

 

10. Jadę i jestem skrycie zadowolona, że tak dobrze mi idzie jazda. Kto by pomyślał, że jeszcze rok temu nie zdałam prawka, bo nie włączyłam świateł, albo że ruszyłam ze wstecznego na wzniesieniu.

 

11. Jestem sobą tak ukontentowana, że przegapiam zjazd.

 

12. Dojeżdżam tam, gdzie chyba miałam dojechać. Pytam o drogę Panią w sklepie, która jest przemiła i mi pomaga.

 

13. Idę, mijam tablicę z napisem biblioteka i strzałką. Dla pewności pytam jakichś mężczyzn, jak dojść do celu, stojąc przy tablicy, bo nie mam już siły na niespodzianki.

 

14. Jestem u drzwi. Nie ma nawet żadnego plakatu. Nawet nie wchodzę. Zapalam fajkę, staram się nie myśleć. Jest 17:02.

 

Teraz już wiem, że spotkanie było na innej ulicy, bo sprawdziłam to dziś rano. Warto zerknąć na opis wydarzenia przed wyjazdem gdziekolwiek, just sayin’.

 

Panie Jakubie, ta książka jest naprawdę dobra. Żałuję, że nie mogłam tego pomyśleć wczoraj w Pana obecności.
 
zdjęcie: via Pinterest

2 Responses to “ Spotkanie z p. Żulczykiem. ”

Dodaj komentarz