Przyzwyczajenie jako nowa ewolucja.

Koteczki, jak już wszyscy wiecie, moim ulubionym hobby jest wyśmiewanie głupot dnia codziennego i robienie sobie tatuaży, dlatego wychodzę naprzeciw wszystkim pytaniom krążącym po głowach tych z Was, którzy jesteście jeszcze prze dzierganiem, a które dotyczą tego,

 

“jak dbać o świeżo zrobiony tatuaż i jak się do niego przygotować?”

 

Aby Wam to jasno nakreślić, przedstawię wersję początkową- czyli moje zachowanie po 1 sesji w życiu i wersję mam wyjebane – czyli moje zachowanie trwające do dziś ( wczoraj miałam szczęście uczestniczyć w 13 sesji).

 

WERSJA POCZĄTKOWA:

 

Nie pijesz dzień przed tatuażem. Nawet na dwa dni przed, chociaż z nerwów masz ochotę wyrąbać pół litra czystej, zamiast jechać na zajęcia.
Nie myślisz o kwestii ubrania, i zakładasz ulubiony sweter celem podtrzymania się na duchu.
Po dziaraniu sweter śmierdzi strachem, potem i zdenerwowaniem, żal Ci go.

 

Czytasz ankietę, którą dostajesz od tatuatora na początku i bledniesz na myśl o brudnych rzeczach, które mogą dotykać Twojego dzieła sztuki ściągniętego z internetu i spowodować jakąś wirusową zapaść, nie mówiąc o zakażeniu żółtaczką.

 

Po tatuażu wracasz od razu do domu, mając minę osoby obłożnie chorej (mimo że tatuaż ma jakieś 4 cm średnicy), odpuszczasz sobie wszystkie możliwe aktywności, cały czas kursujesz między łazienką i łóżkiem, żeby sobie pooglądać, co masz na sobie nowego.

 

Na drugi dzień znowu zawijasz cudo w folię, bierzesz ze sobą szare mydło (do mycia), maść i wyruszasz do pracy/szkoły/na melinę.
Dziwi Cię, że nie wszyscy zauważają, że MASZ TATUAŻ W WIDOCZNYM MIEJSCU, wiec wiesz co to hardkor, dziwko.

 

Smarujesz tatuaż jakieś milion razy dziennie, aż do zagojenia. Nie ruszasz schodzącej skóry, no bo na pewno wtedy praca się zniszczy i zostaniesz z chujową częścią ciała do końca życia.

 

WERSJA MAM WYJEBANE:

 

Opcje są trzy – albo pijesz alkohol przed (no bo akurat była okazja), albo w trakcie (no bo Konwent), albo po (no bo boli). I naprawdę tak jest, że jak dużo pijesz, to krew bardziej leci.
Ubierasz te ubrania, których nie będzie Ci żal, ja jeszcze co prawda nie doszłam do levelu “ubieram dres”, ale myślę, że to kwestia czasu.

 

Bierzesz wolne w robocie, bo nie zdarza się, żeby skończyć go szybciej niż po 5 godzinach.

 

Nie dostajesz żadnego kwestionariusza, nie masz nawet kupionej maści, bo Ci się zapomniało, co gorsza, nie masz na sobie świeżo wypranego swetra, jednakowoż wizja żółtaczki niespecjalnie Cie przeraża, bo jeżeli miałbyś dostać, to dostałbyś jej już dawno temu.
Nie przeraża Cię też ból, puchnięcie ciała i gorączka np. tylko w ręce.

 

Wracasz do domu i najpóźniej dwie godziny po skończeniu wskakujesz pod prysznic. Motywujesz to chęcią umycia się, tak naprawdę nie możesz się doczekać, kiedy go zobaczysz bez folii.
Po myciu dajesz mu jakieś 3 h przesychania, nie smarujesz go od razu (to jest akurat bardzo dobra rada, Kotunie).

 

Sprzątasz, robisz sobie coś do jedzenia,  aż do momentu, kiedy ogarnia Cię słabość, którą tylko w 50% wiążesz z tatuażem.

 

Jak się goi, zaczynasz trochę skrobać, bo irytują Cię kawałki skóry, które walają się wszędzie.

 

Więc jak sami widzicie, wszystko jest kwestią przyzwyczajenia tak naprawdę, wiec kolorujcie się jak najwięcej i najczęściej, całuski!
 
 
zdjecie: via Pinterest
 

Dodaj komentarz