I cried a river.

Co cię wzrusza.

 

Mignęło mi ostatnio takie pytanie w przestrzeni internetowej i zaczęłam się zastanawiać, co mnie wzrusza w życiu, oprócz malutkich koteczków i doszłam do wniosku, że dawno nie było rankingu opiniotwórczego, więc zapinajcie pasy.

 

Oczywiście, mowa będzie o filmach, które doprowadzają mnie do łez, jakbyście się nie domyślili.

 

  1. Star Wars

 

Płakałam na każdej części bez wyjątku, rzewnymi łzami i za każdym razem odtwarzałam daną część po raz kolejny w nadziei, że nie będę siąpać przy pożegnaniu Anakina z mamą (no way), przy narodzinach Lorda Vadera i jego śmierci (po ściagnięciu maski).
Nope. Płakałam zawsze tyle, że rolka papieru toaletowego przy pysku była niezbędna.

 

  1. Co się wydarzyło w Madison County

 

Nie ma piękniejszego filmu o miłości, te wszystkie pamiętniki i inne pierdoły mogą się schować przy tej idealnej opowieści o pożądaniu i chęci zmiany, która się jednak nie spełnia. I patrzysz na to i wiesz od początku, że Clint Eastwood wyjedzie bez Meryl Streep, która dalej będzie gotować dla swojego nudnego męża i dwójki dzieci.
Płaczę na nim oczywiście, zawsze, ale nie jest to kobiece siąpanie noskiem, tylko powódź, z czerwonym nosem, zapuchniętym nosem i zachłystywaniem.

 

  1. Euforia, a w zasadzie Ейфория, bo to rosyjski film.

 

Kiedy byłam na studiach, ambitnie czasem podchodziłam do tematu i oglądałam sobie filmy w oryginale, i tak właśnie natknęłam się na rzeczony film w reżyserii Wyrypajewa (który pisze genialne sztuki też, przy okazji). Za dużo to tam nie gadają, więc się za wiele nie nauczyłam, ale film mi się spodobał na tyle, że poszłam na niego później do kina (bo bilety były za dychę w jakimś niszowym kinie bez popcornu).
Przepłakałam cały film. Całą, kurwa, godzinę i 14 jebanych minut. Wyszłam z seansu jak królik, na dodatek zawstydzony.
Nie zobaczyłam go już więcej. Boję się, że się odwodnię i umrę.

 

  1. Tajemnica Brokeback Mountain

 

Wszystkie nietolerancyjne gnioty – morda.

Nie ma w historii filmu bardziej rozrywającej serduszko sceny, kiedy ta dwójka kochanków spotyka się po dłuzszej przerwie – niby wszystko ok, mają żony, mają swoje życie, a że ich ulubiona pozycja to od tyłu: no cóż, dziś to by nikogo nie zdziwiło. Więc po tej przerwie rzucają się ku sobie tak zachłannie, że daj mnie boże kiedyś poczuć coś takiego.
W ogóle, film jest cudowny i kocham go.

 

  1. Locke

 

Gra tu Tom Hardy i to wystarczy, żeby zacząć płakać, kiedy zdasz sobie sprawę, że najprawdopodobniej nigdy w życiu nie zobaczysz go na żywo.
Kiedy zaczyna mówić, podjar skacze jeszcze wyżej (o ile to w ogóle możliwe), bo ma najbardziej męski i podniecający głos świata.
Dla tych, którzy jakimś cudem uchowali się od strzały miłości, powiem tylko tyle, że geniusz aktorski tego faceta w tym filmie jest bezapelacyjnie i do samego końca zachwycający.
Dla reszty kobiet: ej, tu jest tylko on w tym filmie. Nikt wiecej. Kamera praktycznie cały czas na niego. KUMACIE?

 

  1. Sara

 

Wiem, ten film jest tandetny as fuck, mniej wiecej tak jak Rajch (którego też uwielbiam), ale tu gra Linda, więc nadaje mu to rysu świętosci.
Jestem najmniej wymagającym typem odbiorcy i płacze zawsze na scenach, które mają u widza te łzy powodować. Tym razem: jak Linda niesie (niby) martwą Agnieszkę.
Oczywiscie, dałam się nabrać, bo ukochana nie umiera.
Klimat Sary jest nie do podjebania i zawiera: szerokie spodnie z marynarki zapinane pod pachami, dealerów, którzy sprzedają białe pod szkoła, na oczach księdza (sick!) i nieśmiertelne już chyba stwierdzenie, że “miłość to takie coś, czego nie ma. To takie coś, co sprawia, że nie ma litości”.

 

Jak widzicie, jestem delikatnym kwiatuszkiem.
Płaczę też przy piosenkach Michaela o naprawianiu świata.

 

Dodaj komentarz