What if.

Dawno mnie tu nie było, bo aż ponad tydzień, ale i o wiele więcej czasu minęło, odkąd ostatnim razem opowiadałam Wam bajkę.

 

Jako że wieczory coraz dłuższe, stópki coraz bardziej zmarznięte, a i dodatkowe koce służą za główne towarzystwo w łóżku, zaparzcie sobie herbaty i słuchajcie.

 

Była sobie kiedyś księżniczka.
Za dzieciaka nie umiała za bardzo grać w gry, skakać na skakance bez skuchy, bawienie się lalkami też za bardzo nie było jej domeną, najbardziej lubiła udawać, że jej pluszowy piesek jest prawdziwy i wyprowadzać go na spacery.

 

Mijały miesiące i księżniczka musiała iść do szkoły. Była trochę podekscytowana, jak to dzieciaki, bała się rozłąki z domem, no i całkiem miło wspominała czasy przedszkola, gdzie mogła kolorować całymi dniami i grać zwierzątka w przedstawieniach.

Ksieżniczka jednak szybko oswoiła się ze szkołą, polubiła nauczycielki, a najbardziej ksiażki, te stare, o pożółkłych stronach, ja i te całkiem nowe, kupowane w księgarniach z Mamą.

 

Mijały lata i księżniczka dorastała. Czytała coraz grubsze książki, poznawała nowych ludzi i nowe szkoły. Przewędrowała podstawówkę, gimnazjum i liceum z czerwonymi paskami na świadectwach, taszcząc do domu z każdym końcem roku jakieś nagrody za bycie wzorową (przy okazji popalając papierosy pod szkołą).

W końcu księżniczka udała się na studia, żeby się uczyć dalej, i uczyła się nieprzerwanie, przeplatając naukę pakowaniem się w kłopoty, upijaniem się na smutno i z radości, uczyła się w autobusach, pociągach i na przystankach. Po prawdzie, nic innego oprócz tej nauki za bardzo jej nie wychodziło, ani nie przynosiło specjalnych przyjemności.

Jednak, po 3 latach studiów, księżniczce zawirowało trochę życie, znalazła pracę i pseudo-księcia, obroniła licencjat, podjęła decyzję o rezygnacji z dalszej nauki i zaczęła podobno “normalne” życie.

 

Nie szło jej za bardzo, bo cały czas miała wrażenie, że nie robi tego, co powinna, imała się różnych hobby, kursów i zajęć, żadnego nie kończąc, a tylko pogarszając swoje samopoczucie.
Pseudo-książę zniknął i nie pojawił się kolejny, który mógłby zapchać jakąś tą dziurę w głowie, miała tytuł “co ja mam kurwa robić ze swoim zyciem?”.

 

I któregoś dnia, kiedy wydawało się, że wszystko jest tak samo, jak zawsze, księżniczka myła rano zęby i zapatrzyła się w lustro, w którym odbijała się ona sama, ale jednak nie ta sama, bo nieśmiała myśl o spełnieniu swoich marzeń, czyli zrobienia magistra, a potem doktoratu w dziedzinie, którą ukochała mocno i szczerze, wysunęła się na sam przód, tak jak brak jedynki u tej dziewczyny z piosenki bodajże Kazika.

 

Wiecie, jak miała na imię ta ksieżniczka, co nie, Koteczki?

 

Bardzo długo można się przed czymś bronić, bo inni Ci mówią, że nie warto, bo po co to robisz, na cholerę Ci to, lepiej weź się za co innego, co Ci przyniesie jakies wymierne korzyści.
Sam siebie próbujesz przekonać, że może faktycznie się nie opłaca.

 

Próbowałam przez 3 lata dojść do tego, że nie ma sensu najmniejszego robić doktoratu z nauk o literaturze.

 

I wystarczył ten błysk, ta jedna chwila, wiesz, trwała nie dłużej niż mignięcie powiek i powiedziałam, a chuj, pieprzyć to, przecież mogę.

 

Trzymajcie za mnie kciuki.

 

zdjecie: via Pinterest

Dodaj komentarz