Summer’s gone.

Wakacje, wakacje, wakacje.

W dzień zakończenia roku szkolnego zawsze padało, a ja tęskniłam za szkołą, bo w szkole miałam koleżanki i kolegów, a w wakacje było z tym średnio i trochę przerażała mnie ilość dni, które nie wiadomo, jak spędzę.

 

Ten strach szybko ulatywał, bo wakacje zawsze były cudowne, miałam książki, spacery i Mamę 24/7, bo jeszcze wtedy nie pracowała, więc spędzałyśmy razem całe dnie.

 

Były wizyty u Babci i to były dla mnie bardzo emocjonujące wycieczki, bo przejażdżka odbywała się za pośrednictwem dwóch autobusów, więc była i przesiadka, i dwa obce miejsca, i jakieś drobne sprawunki po drodze.
Mojej Babci już nie ma, od 10 lat nie jadłam zupy owocowej i tęsknię za nią niezmiennie w te letnie miesiące, szczególnie kiedy mija mnie autobus, który jedzie na Bytków, a ja wiem, że już nigdy nie pokonam tej drogi tak, żeby Ona czekała na nas przy wieży telewizyjnej.

 

Były zakupy podręczników w antykwariacie, co też było nie lada przygodą.
Bo najpierw trzeba było pilnować, kiedy zostanie wywieszony spis książek na szkole,trzeba było to przepisać, a potem polować na te najlepsze egzemplarze, które niekoniecznie były czyste, ale miały historię odbitą w śladach palców, odciśniętych na poszczególnych stronach.

 

Były zakupy na targu, pełnym ludzi, skąd zawsze wracałyśmy z pełnymi siatkami i nie pamiętam, żebym w wakacje musiała jeść cokolwiek innego niż zupy, warzywa i owoce. No i lody, wiadomo, ale to się rozumie samo przez się.

 

Były wreszcie wyjazdy na wakacje, całą rodziną, zwiedzanie po 10 h dziennie, albo i więcej, były pierwsze zachwyty i dziwne uczucie w środku, kiedy pojechałam do Warszawy i usłyszałam (bardzo okrojoną) historię Alei Szucha.

 

Były “moje godziny” – czyli momenty w ciągu dnia, kiedy spędzałam czas tylko ze sobą, zbierałam jagody, jeżyny, wędrowałam po osiedlu, polach namiotowych i mogłam wtedy zbierać do kieszeni te wszystkie wspomnienia, które mam i zapamiętywać je na zawsze.

 

Kolory nieba o zmierzchu.
Spokój stojącej wody, lekko dobijającej do brzegu.
Zapach słońca na mojej skórze.

Zdarte podeszwy sandałów od mojego wiecznego spacerowania.

Najcichsze noce i te najbardziej gwiaździste.

 

Jeszcze nie było wtedy innych ludzi, tylko Ci najbliżsi i było bezpiecznie.

 

Dodaj komentarz