Siłka.

Siłka to jest hot temat na wszystkich instagramowych kontach, wszędzie widzę reklamy nowych siłowni, nowych odżywek, nowych supli, kobiety na tych reklamach zawsze są twarde i żylaste, linie mięśni bez litości siekają ich ciała, odbierając im całe ciepło.

 

Moja przygoda z siłką zaczęła się jakieś plus minus 4 lata temu. Zmęczona kolejnymi zajęciami BUP (brzuch, uda, pośladki, jakby ktoś się zastanawiał), kolejną kompromitacją, kiedy to niemalże padłam na pysk, bo potknęłam się o stepa, zmęczona dziarskimi okrzykami prowadzącej “DASZ RADĘ” (nie, ni chuja nie dam, narra, idę do domu, nienawidzę Cię, ty skacząca kozo, giń. Takie myśli miałam mniej więcej przez 48 minut zajęć trwających 50 minut), stwierdziłam, że pójdę na siłownię, którą dopiero co otwarto w moim klubie fitness.
Pamiętałam mniej więcej, jak wyglądały zajęcia z WF-u na szkolnej siłowni i było to głównie ćwiczenie polegające na przyciąganiu nóg do brzucha celem uzyskania tary. Nigdy nie miałam tary, a za to marzyłam o zwolnieniu z WF-u przez całe 3 lata.

 

Ale do rzeczy.
Siłownia miała jakieś 10m2, 3 bieżnie, rowerek i ze dwie ławki plus stojak do siadów. Zaczepiłam tamtejszego trenera, czy mógłby mi coś pokazać, coś tam mi pokazał, ja coś tam miałam z neta, najbardziej mi się podobały siady i martwy, ale miejsca było tak mało, że za każdym razem, kiedy się do nich zabierałam, jakiś nadgorliwy widz siadał centralnie vis a vis mojej dupy.

Doceniam, ale nie szanuję.

Szybko zrezygnowałam z tego miejsca i trafiłam na inną siłownię.

 

Tej siłowni już nie ma, a było to super miejsce. Totalnie antykomercyjne, w upalne dni od progu śmierdziało męskim potem i starymi skarpetami (ale trzeba się było bliżej podłogi pochylić). Wszyscy mieli totalnie wyjebane na under armour, albo inne reeboki i ćwiczyli w porozciąganych szmatach. Było mało lasek, które raczej tradycyjnie zasiedlały stanowiska bieżniowe i rowerkowe, ewentualnie trzaskały jakieś serie na brzuch, to jeszcze nie były czasy katowania sobie dupska tysiącem serii, na maszynach, rzecz jasna.

Uwielbiałam to miejsce, każda osoba od progu była gotowa Ci pomóc, nie było tych spojrzeń spod byka, ale nie było też zbyt dużo sprzętu, a woda pod prysznicem zawsze była zimna.
Chodziłam tam jakieś 3 lata, czy coś koło tego, z przerwami na dłuższe, bądź krótsze kontuzje.
Dałam się omamić magii cardio, ale na krótko, potem chodziłam na zajęcia fitness (sick!), ale mi się podobały, poznałam tam kupę fajnych lasek, rzadko kiedy ćwiczyły w makijażu, chyba że takim, który Ci zostaje po całym dniu życia.
Potem przyszedł czas na przeproszenie się z ciężarami, ale to miejsce na inną historię, której nie chce mi się opisywać. Chyba nigdy.

 

Do dzisiaj się z nimi przepraszam, już w innym miejscu.

zdjęcie: via TheClassyIssue

Dodaj komentarz