pierwszy dzień lata.

Pyk, pyk.

 

Robię sobie porządki. Wypierdalam ciuchy z szaf, wrzucam do śmietnika stare peelingi do twarzy, które użyłam ze dwa razy. 10 lat temu.

Puste opakowania po rzeczach, które nie wylądowały w koszu, bo zawsze było coś ważniejszego akurat w tym momencie, niż wyrzucenie, więc leżały na szafkach, półkach, blacie.

Zmiatam korpusy zeschłych much, których nie zauważyła moja kotilka.

Ogrom rzeczy niepotrzebnych jest tak ogromny, że muszę sobie robić przerwy od tego sprzątania, bo padłabym na głowę.

 

W sumie to i tak padam, ale na twarz, co wieczór zalegam na łóżku z takim brakiem energii, że nie mam siły zmienić pozycji i zasypiam, w tle miga komputer, bo nie umiem w ciszy zasnąć, bo się ciszy boję, bo w ciszy się czają moje demony, jest ich tak dużo, że mogłyby stać w dwuszeregu i zagrać w dwa ognie na środku mojej głowy.

 

Robię te porządki i zamieram co chwilę na chwilę – bo mi się coś przypomni, bo owieje mnie wspomnienie chwili, którą skrzętnie chowałam w szufladzie, otworzyłam szufladę, uderzyła mnie w ryj, trzymam się za twarz, mam mokry policzek.

 

Pakuję rzeczy do siatek, do worków, ciągle jest ich za mało, a rzeczy za dużo, najchętniej wyrzuciłabym wszystko, żeby nie mieć nic, żeby naprawdę zacząć od nowa.

 

Znajduję w szafie sukienkę – jest szmaragdowa, piękna, kosztowała grosze w szmateksie, jeszcze ani razu jej nie ubrałam, nikt mnie w niej nie widział, to sukienka widmo, to taka sukienka, którą się kupuje po to, żeby ktoś Ci powiedział, że pięknie wyglądasz, nikt mi teraz tak nie mówi, przebiegam palcami po szyfonowopodobnym materiale, już wiem, że najprawdopodobniej nigdy jej nie ubiorę.

Pamiętam dzień, w którym ją kupiłam, to była zima.

Ciepło-zimowy dzień, kiedy już w głowie biegłam po równi pochyłej i to było takie ekscytujące, że zapierdalałam jak dzika, po co sobie to przypominam, po co.

 

Chowam sukienkę do szafy, nie mam serca jej wyrzucać, jest taka ładna.

 

zdjęcie: via TheClassyIssue

Dodaj komentarz