O niczym.

Tak jakoś prześlizgują się dni, rano jest tak zimno, że błagam nieistniejacego boga o umiejętność relokacji na trasie łóżko – toaleta – praca, ewentualnie łóżko – skarpety, bo wiem, że kiedyś, gdzieś, zapłacę za to latanie bez laci i w samych gatkach.

 

Moja koteczka zastrajkowała po zostawieniu jej na 1 noc samej i niestrudzenie sra na każdy metr kwadratowy wolnej przestrzeni mieszkalnej. Sra na stoły, na łóżka, nawet zahaczy w biegu o ścianę, to chyba trudna miłość?

 

Jadę do Katowic, stoję w korku w Galerii, nie da się wyjechać, słucham muzyki, klnę w myślach na czym świat stoi, nagle widzę dym, uwalniający się dokładnie spod mojej maski, pierwsza myśl to ta, że mam auto na gaz i wybuchnę, wyłączam silniki i zapalam znowu jakieś milion pięćset razy, drżącą ręką dzwonię do Taty, nie odbiera, może dlatego, że w podziemiach nie ma zasięgu, nawet troszeczkę.

W myślach urządzam pogrzeb Najlepszej Skodzie, Tata pojawia się szybko, zepsuty wentylator, jak się okazuje, może napędzić niezłego stracha, a także przekonać Cię, że Twoje pierdolenie “nie, nie sięgam po papierosa w sytuacjach stresowych” jest nieprawdą, bo pierwsze co zrobiłam, to kupiłam sobie pety.

 

Spaceruję po Kato, nagle uświadamiam sobie, że to miasto zmienia się tak dalece, że nie przypomina już tego, które pamiętam.
Gubię się na przystanku, który przeniesiono w górę ulicy, mijam nieistniejący już ten, z którego radośnie, bądź nie, jechałam na studia, albo po prostu najebać się na akademiki.
Nowoczesny Dworzec w niczym nie przypomina starego, rozpadającego się, betonowego kolosa, gdzie kiedyś zaczepił mnie starszy Pan z propozycją co najmniej niemoralną, “bo tam po drugiej stronie to są takie pokoje co można na godziny wynająć”. Drżę w swoim brązowym płaszczu, pamiętam to jak dziś, mam jeszcze długie włosy w kolorze złotego blondu, skórzane buty i takąż torbę, cieżką jak cholera, w ustach mam o, ironio, peta i grzecznie odmawiam.

Robi mi się smutno, że dlaczego tak.

 

I tyle się mówi o tym, że nie warto się cofać, że do przodu, nakurwiaj przygodę, albo cokolwiek, bylebyś napierdalał mocno, ostro i szybko i bez oglądania się za siebie, a ja nie chcę pogubić tych kawałków siebie, które chowam gdzieś po kieszeniach, aktualnie przekładam je do cieplejszych okryć powoli, a Ty, też pamiętasz swoje jesienie i jak pierwszy raz w życiu Cię złapał kanar?

 

Lubię te wspomnienia, bo nie ma w nich ludzi, jakoś ostatnio dużo tych ludzi, nie mam ochoty na ludzi, ludzie dużo krzyczą, nie myślą, utwierdzają mnie w przekonaniu, że hipokryzja króluje w co drugim domu, na wespół z głupotą i brakiem refleksji.

 

I taki to tekst o niczym totalnie, ale nie wiem jak Wam oddać to subtelne piękno pozwijanych liści, które uderzają o moje buty w drodze dokądś, delikatny taniec śmierci, która uczepiła mi się kolczyka i majta się w przód i w tył, ale ja ją przechytrzę za niedługo, jak już sobie założę tunele.

 
zdjęcie: via TheClassyIssue

Dodaj komentarz