Meaning(less).

Odkąd pamiętam, szukam potwierdzenia w cudzych oczach.

 

Od małego moje kontury są tak nieoczywiste, tak delikatne i nieważne, że szukam kogoś, kto mnie obmaluje grubą krechą dookoła, powie mi JAK mam być, żeby się wszędzie zmieścić i nie być tą dziwną, która na spacer po osiedlu zabiera pluszowego psa ze smyczą z kordonka.

 

Lata mijają, a ja wciąż szukam.

 

Setki znajomości zawieranych na trzeźwo i po pijaku, gorące przyjaźnie trwające rok, dwa, miesiąc, wyjścia na spacer, do lasu, na piwo i kawę i wódkę, i na rower, a pomiędzy wszystkimi tymi ludźmi – ja i moje pragnienie, żeby mi wreszcie ktoś podyktował wersję mnie, która będzie najbardziej jadalna dla wszystkich.

 

Ola wyszczekana i zawsze grająca pierwsze skrzypce?

Why not, mogę.
Ola depresyjna, z chlipem, bo zawsze coś jest nie tak i się nie udaje?

Też można.
Ola śmieszna, cyniczna, Ola-mam-na-wszystko wyjebane?

Jasne, nic trudnego.

Ola imprezowa, do rana, do niedzieli, z weekendu na weekend?
I’ve been there.
Ola wojująca, bo życie jest okropne, ludzie głupi, a zima za długa, a ja zawsze wszystko wiem najlepiej?

Też nią byłam.

 

I jestem nimi nadal.

 

Tyle razy próbowałam się zmienić, tyle razy z ust wychodziły mi słowa, które mają uszczęśliwić wszystkich i sprawić, że wszyscy będą mnie lubić, uwielbiać i potrzebować.
Ta potrzeba poklasku towarzyszyła mi nawet wtedy, kiedy jako 13-latka chodziłam w podartych ciuchach, spiętych agrafkami i kiedy myłam włosy szarym mydłem, bo fuck the system.

 

Lata mijają, a wszyscy ludzie zniknęli, oprócz małej garstki, która została przy mnie, nie zważając na moje złe decyzje, złe dni, złe humory.

 

Ci wszyscy inni ludzie zniknęli, a ja czuję się wolna.

I wiesz, nie mam nadal tego potwierdzenia, ale już go chyba nie potrzebuję i go nie szukam. I przestaję się siebie wstydzić powoli, powoli.

Najbardziej siebie szukam, siebie prawdziwej, w kolekcji tych wszystkich mnie samych, które tworzyłam cudzymi rękami.

 

zdj: via TheClassyIssue

Dodaj komentarz