Dla P.

Nie lubię świąt.
Te zimowe to jeszcze mają jakiś urok, ale wielkanocne od zawsze były dla mnie naznaczone krwią i śmiercią, jezus z szat obnażony to była stacja, która nie dawała mi spokoju, bo po co go rozebrali, nie wystarczyło, że przebili mu ręce i stopy, skąd w ludziach to dążenie do perwersji od setek lat?

 

Teraz jest trochę inaczej i nie myję okien w wielki tydzień, nie chodzę ze święconką i nie caluję krzyża z tym obnażonym jezusem (nie robiłam tego nawet, kiedy chodziłam do koscioła, bo kiedyś pocałowałam go z takim rozmachem, że wziął i się wywrócił, a mi zrobiło się słabo i potem już nie podchodziłam, bo bałam się, że znowu wywrócę jezusa na krzyżu).

 

Nie robię też jajek faszerowanych, które robiłam przez dobre 6 lat pod rząd, bo te święta spędzałyśmy u mnie, a te zimowe u niej, miałyśmy niepisaną umowę, że pierwsze święta zawsze spędzamy u siebie nawzajem.

 

Była moją najlepszą przyjaciółką, wiesz, taką z książek, że wszystko robiłyśmy razem.
Pisałyśmy do siebie listy w szkole i odpisywałyśmy sobie na nie w domu, żeby nie marnować kopert, miałyśmy jedną, dyżurną.
Rozmawiałyśmy niezliczoną ilosć godzin, dni, miesięcy i lat, chodziłyśmy na kawę do naszego ulubionego baru, zwierzałyśmy się sobie ze wszystkich sekretów, robiłyśmy dla siebie najlepsze prezenty na urodziny, jeździłyśmy razem na wakacje nad morzem, z których mam jedne z najpiękniejszych wspomnień.

 

Z Nią upiłam się pierwszy raz i zapaliłam pierwszego peta, pierwszy raz wymiotowałam po suto zakrapianej imprezie, zaraz po próbnych maturach, Jej Mama farbowała mi włosy po raz pierwszy w życiu, 9 lat temu chyba.
Zostawalyśmy u siebie na noc, kiedy tylko wyjeżdżali moi, albo Jej rodzice, jadłyśmy kanapki i piłyśmy kawę na balkonie.
Zakochiwałyśmy się w chłopakach i zgodnie stwierdzałyśmy, że są chujami niewartymi zachodu, po czym szłyśmy na kawę, albo na piwo.
Obie wygladałyśmy przezabawnie na naszej studniówce, na którą prawie się spóźniłyśmy, była jedyną osobą, którą przedstawiłam mojej Babci, to z Nią paliłam pety, które zwinęłam na stypie po Dziadku.

Nie pamiętam, kiedy zaczęłyśmy się od siebie oddalać, chyba jakoś na 2 roku studiów, kiedy ja wpadłam w wir niekończącego się melanżu, a ona poznała swojego, już dzisiaj, męża.

Działo się to powoli i tak naprawdę niezauważalnie, przestawałyśmy do siebie pisać, dzwonić, widywałyśmy się coraz rzadziej.

 

Niedawno natknęłam się na nasze wspólne zdjecie, chyba z Ustki, stoimy pod fontanną, ja chuda jak szkapa, Ty, jak zawsze, zjawiskowo piękna.

 

Nie potrafię nawet opisać, jak bardzo żałuję, że nie starałam się bardziej.

To chyba konkretna prawda, że pewni ludzie nie znikają z naszych myśli nigdy.

 

zdjęcie: via TheClassyIssue

Dodaj komentarz