Wystarczysz.

Wiesz, jest jedna zaleta instagrama.
Jedna jedyna.

 

Są to konta dziewczyn, które zajmują się dokumentacją swojego wyzdrawiania.
Z czego, spytasz, a ja odpowiem: EO i teraz widzę jak googlujesz frazę ‘eating disorders’.

Pisałam już o tym kilkakrotnie, zawsze na okrętke, ale dzisiaj będzie już dosłownie i wprost, bo jestem już duża i uważam, że gloryfikowanie własnych problemów to tchórzostwo.

 

12 lat to sporo.
To setki przepłakanych nocy, bo przytyłam kilogram, to tysiące ściągniętych z siebie miar – biodra, talia, biust. I niekonczące się modlitwy, żeby było mnie mniej.

Tak, właśnie tyle czasu poświeciłam na systematyczne niszczenie swojego ciała, bo ktoś kiedyś mi powiedział, że nie jestem taka chuda jak moja koleżanka, czaisz.

I miał rację, bo nie byłam.

 

Wyrzucałam obiady do śmieci,, jadłam zamiast obiadów nic, kłamałam Mamie, że jadłam, a nie jadłam, miewałam napady histerii, kiedy ktoś chciał spytać, czy ze mna wszystko w porządku, bo WSZYSTKO JEST W PORZĄDKU, PO PROSTU NIE JESTEM GŁODNA, SPIERDALAJ.

Gotowałam zupy cud bez smaku, zjadłam tonę kurczaków, bo przecież na białku najlepiej się chudnie (…), biegałam po parku niezmordowanie, chociaż nie lubię i kurwa, do dziś nie lubię tego pierdolonego biegania, a wtedy twierdziłam, że jest super, a prawie mdlałam, doprowadziłam żołądek do ruiny, tak jak włosy i paznokcie.
Miałam też te wszystkie popierdolone rytuały, jak np. jedzenie porządnych rzeczy raz w tyg, takich jak chleb (bo przecież nie jemy chleba, bo puste kalorie), co kończyło sie zazwyczaj średnio, bo głodzony organizm nie dawał rady i cierpiał strasznie.

Ważyłam 47/48 kg przy wzroście 170? 172?, ale nadal kładłam się spać głodna.

Byłam tak nieszczęśliwa, że ludzie nie mogli na mnie patrzeć spokojnie.

Samokontrola była największym hajem w moim życiu.

 

Tyle wystarczy, żeby Wam zobrazować, że problem był spory i nie radziła sobie z nim cała moja rodzina, na czele ze mną. Bywały lepsze i gorsze etapy, ale prosta zasada, że ‘żyję bo jem’ zmieniła się w ‘żyję, żeby zjeść jak najmniej’. I tutaj kropka, wystarczy.

 

Dzisiaj, wierzę, że jestem już po.

Ale wiem, że reszta świata dostała jakiegoś pierdolca.

Ewa Chodakowska pisze na swojej tablicy, że idzie weekend i najwięcej pokus, więc, serduszko, nie spierdol tego, bo MAMY UMOWĘ, CO, że będziesz jeść na śniadanie owsiankę z 4 łyżek płatków górskich i szklanki mleka 2%, a potem kanapke z białym serem, ale CHLEB CIENKO I NAJLEPIEJ BEZ GLUTENU (bo gluten to po raku, największy problem człowieka).

 

Lalki, które chodzą na siłownie wiecej niz x1 w tyg i nie mają ŻADNEJ WIEDZY PRAKTYCZNEJ I TEORETYCZNEJ sprzedają swoje złote rady zastępom naśladowczyń, które marzą o zmianie swojego ciała. Bo coś sie zmieni, jak na brzuchu będzie tara, no nie.

 

A społeczeństwo temu przyklaskuje, wiesz jak, bo jak jest się fit, zgrabnym, ma na ramieniu pasek z firmowej torby z adasia na siłkę i jagody goi w papierowej torebce i szejka z bio-białka, to jest się lepszym.
Dodaj do tego troche jogi, trochę RAW, trochę ideologii o holistycznym podejściu do ciała (oczywista, nie musisz o tym czytać. Holistyczny nie jest trudnym słowem, dasz radę) i masz materiał na tałzeny obserwujących na instagramku.

 

A z drugiej strony, widzę te dziewczyny o smutnych, pociągłych, pięknych twarzach, pomalowanych modnie, ubranych modnie, które wdzieczą sie do obiektywu ajfona, chude i zabiedzone, jak Agnieszka Chylińska, i podpisują sobie zdjecia ‘where is my prince’, żeby zaraz potem wrzucić zdjęcie niemalże lubieżne, chociaż takiego słowa nie znają, na których siedzą w przesadzonym rozkroku z na wpół otwartymi ustami. I wszyscy to mogą zobaczyć.

 

Siedzę sobie tak ze sobą i moim chlebem na talerzu i myśle sobie, że kobietą być, to niełatwa zabawa.

Trzeba mieć dużo siły i żałuję, że tej siły nie miałam od zawsze.

Siłę do tego, żeby odpuscić i stanać z boku.

 

Wcale nie muszę mieć rozmiaru 34, ani 36 do góry do dołu, bo mnie to jebie i podziwiam wszystkie dziewczyny, które to też jebie, jesteście najlepsze.
Czy jest Was wiecej, czy mniej, jesteście najlepsze.

 

Wcale nie muszę biegać na siłkę, ani jeść zdrowo, ale mogę to robić przez większość czasu, ale jak przyjdzie dzień, że mi się nie chce, to tego nie robię, czaisz. I nie mam wyrzutów sumienia.

 

Wcale nie muszę mieć umowy z jakaś fitnesską, która zarabia na mnie grube hajsy.

 

Nie muszę sie bać, że moje ciało nie jest wystarczające.
Jest, i zawsze będzie, bo jeżeli klepki wszystkie grają, to tak właśnie jest.

zdjęcie: via TheClassyIssue

2 Responses to “ Wystarczysz. ”

  1. Te fitnesski z instagrama to brzydko mówiąc atencyjne kur.wy ;) W zasadzie ten sam sort co siłacze z kaloryferem na każdym zdjęciu :) Temat zaburzeń odżywiania to bardzo poważna sprawa. Byłem z kimś kto przez to przechodził i to jest całkiem inny kawał chleba niż życie tych znudzonych fanek Chodakowskiej. Lajki i zainteresowanie innych wcale nie pozwoli się odkopać z tego gówna, które ma się wtedy w głowie.

    PS. Zasłyszane: „lepiej nie być głodną niż wpasowywać się w upodobania bandy kretynów” ;)

  2. Olku wariacie, uwielbiam jeść i karmić ludzi, nie katuję się na siłce i nie wdupiam fit jedzenia, sorry…buziak!

Odpowiedz na „MaciejAnuluj pisanie odpowiedzi