Szuru-szuru.

Niedziela dniem bożym pozostanie nawet dla niewierzących, więc okazję tę ludzie gromadnie i stadnie wykorzystują na niedzielny spacer i spacerują, jak, nie przymierzając, Wokulski i jego czerwone odmrożone dłonie.

 

I ja się wybrałam na spacerek, bo siłownia okazała się być zamknięta o tej porze, o której zamierzałam tam iść.
I tak sobie szłam, ubrana jak pokurcz, bo miałam jechać tylko na siłkę i szłam, i myślałam, bo dużo myślę, ogólnie. Nie umiem nie myśleć.

 

I jeżeli kogoś z Was zastanawia, co ja mam w głowię w trakcie niezobowiązującej, samotnej przebieżki, to zapraszam.
 
Nie wiem jak Wy, ale ja wizualizuję sobie środek mojej głowy jako stół. I przy stole siedzą Myśli i zachowują się jak napierdolone osoby, którym sie wydaje, że to co chcą teraz powiedzieć jest MEGA WAŻNE i muszą powiedzieć to TERAZ, chamsko przerywając innym.

 

Szuru-szuru-szuru.
Narty. No pojechałabym, ale sto lat nie byłam. Ale mam chyba gogle.
I tutaj przypomina mi się, jak jeździłam za gnoja na narty, i że mój brat miał taką śmieszną czapkę błazna z polaru z dzwoneczkami i kurtkę miał czarno-szarą. I wspominam też jak ojciec kupił mi smycz i na tej smyczy sobie jeździłam, przyczepionej do szelek na plecach.

 

Szuru-szuru.
O, but się odkleił już prawie cały z przodu. Niefajnie. A jest woda i roztopy, to już ekstremalnie niefajnie. I sobie myślę, że chyba będzie trzeba kupić inne butki. A szkoda, bo te lubię i do wszystkiego pasują. Uh, ale są brudne, wyglądam jak pener.
Robi mi się trochę głupio i przez chwilę myślę, czemu nie jestem taką osobą, która prasuje ciuchy i czyści buty. Mogłabym wtedy nosić koszule. A mało noszę, bo nie prasuję.

 

Szuru-szuru.
Przypominam sobie, co wczoraj dostałam od przyjaciółki do jedzenia na imprezie i postanawiam zrobić coś podobnego, jak tylko wrócę do domu. Zrobię też dużo innych rzeczy, bo jest niedziela, więc muszę jechać do sklepu po paprykę (tak, wiem. Ja też siebie nie rozumiem).

 

Szuru-szuru.
Mijam dwójkę młodych chłopaków, którzy siedzą na ławce i rozmawiają, przyszli na spacer, tak jak ja (mijam ich potem jeszcze raz w innym miejscu). Kurde, co to za czasy, że taki widok mnie dziwi. Nie mieli browarów, petów, dziewczyn. Po prostu, siedzieli i rozmawiali i na dodatek wyglądali normalnie, a mieli po jakieś 18 lat i żadnych rurek, ani innych.
Ogarnia mnie nostalgia, ogólnie. Myśli dryfują w stronę Polski, rolników, Polaków i ich nienawiści. Smutno mi, że Polska została sprzedana, co w sumie stało się już dawno temu.
Aż ciśnie się na usta “Poland, you’re drunk, go home.”

 

Szuru-szuru-szuru.
Idę osiedlem domków, gdzie ludzie stawiają sobie psy dookoła swoich nieboatych posesji. I te debilne tabliczki w stylu “JA tu rządzę”, albo “Wchodzisz na swoją odpowiedzialność”.
Kto je, kurwa, kupuje? Debile jakieś chyba.
W ogóle bezsensu.

 

Szuru-szuru-szuru.
Wpadam na pomysł, że napiszę o tym noteczkę i myśli ukierunkowują się. Co by tu pomysleć, żeby to napisać potem.

 

My mind fucked me.
 
zdjęcie: via Pinterest

 

Dodaj komentarz